Ostatnio na moim blogu goszczą same paznokciowe posty. Musicie mi wybaczyć, ale od kilku tygodni manicure to rzemiosło, które silnie uskuteczniam. Wczoraj wieczorem postanowiłam spróbować swoich sił z przedłużaniem naturalnej płytki. Nie powiem, porwałam się z motyką na słońce i siedziałam nad pazurami dobre kilka godzin ale efekt, jaki otrzymałam jest zadowalający.
Do wykonania mojego aktualnego mani użyłam trzech produktów, które widzicie na powyższej fotografii, a mianowicie lakier Semilac Semi Hardi w odcieniu MILK, a także dwa lakiery hybrydowe tej samej marki - kolory 140 LITTLE STONE oraz 035 BRIGHT LAVENDER.
Swój dzisiejszy wywód rozpocznę od najbardziej specyficznego gagatka z całej trójcy, czyli Semi Hardi MILK. Do czego służą lakiery z serii Semi Hardi chyba wszyscy wiedzą. Jest to lakier hybrydowy, który ma za zadanie przede wszystkim wzmocnić płytkę, nadać jej odpowiedni kształt, a także umożliwia przedłużenie aż do 4-5 mm.
Przygodę z Semi Hardi rozpoczęłam mniej więcej w okolicach tegorocznej Wielkanocy. Złamał mi się paznokieć i musiałam go jakoś odratować. Zależało mi na odcieniu jak najbardziej zbliżonym do naturalnej płytki paznokcia i padło właśnie na ten kolor. Z samym dorobieniem paznokcia nie miałam problemów (nawet lewą ręką!) ale dziad się łamał codziennie i do tego był mega miękki. Wkurzył mnie ten produkt, nie powiem. Rzuciłam go w kąt bo i tak moje naturalne paznokcie były dość długie.
Wczoraj jednak postanowiłam dać Hardiemu drugą szansę, tym razem z moja ukochaną lampą Abody, a nie z tanim chińskim mostkiem. Efekt bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Przy pomocy formy dorobiłam sobie jednego paznokcia, a całą resztę przedłużyłam o jakieś 2-3 mm. Płytka jest odpowiednio twarda i ma odpowiedni kształt. Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia paznokci z samym Hardim, ale była gdzieś druga w nocy... :)
Dodam jeszcze, że na formę nałożyłam jedną warstwę produktu, utwardzałam 1 minutę, ściągałam formę, opiłowywałam na migdałek, a potem kolejna warstwa również utwardzana przez 1 minutę i kolejne opiłowywanie. Każdy paznokieć najlepiej robić osobno bo Hardi ma dość rzadką konsystencję i wszystko paskudnie się rozlewa.
Gdy moje paznokcie już były super twarde i miały idealny kształt, nałożyłam lakiery kolorowe. Odcienie są naprawdę genialne. Do tego konsystencja również miło mnie zaskoczyła. Tym razem postawiłam na (od lewej) 140 LITTLE STONE oraz 035 BRIGHT LAVENDER. Ten drugi już testowałam na mamie i uważam, że jest śliczny, idealny na wiosnę. Dla miłośników fioletów będzie idealny.
Do pełnego krycia wystarczą już dwie warstwy. Żeby urozmaicić nieco manicure na serdecznym paznokciu wykonałam coś na wzór ombre wertykalnego. Nie jest może idealne, ale na pierwszy rzut oka niedociągnięcia nie są widoczne... ;)
Na poniższych zdjęciach widzicie jak prezentuje się manicure w całości. Na kciuku, wskazującym i środkowym, a także na połowie paznokcia serdecznego widzicie nr 035 BRIGHT LAVENDR, a na pozostałych 140 LITTLE STONE.
Oba odcienie bardzo przypadły mi do gustu. Lawenda - wiadomo, przepiękny i idealnie wpasowujący się w aktualną aurę. No i Little Stone - piękny szary nude! W tym kolorze jestem totalnie zakochana i na pewno jeszcze zagości solo na moich paznokciach.
A Wam jak podoba się taki manicure? Przedłużacie swoje szponki? A może polecicie jeszcze jakiś inny ciekawy produkt do przedłużania płytki paznokcia? A teraz życzę Wam udanej i słonecznej majówki, a Mamom wszystkiego, co najlepsze!
0 komentarze
Proszę nie wklejać linków do sowich blogów, a także nie pytać czy poobserwujemy się nawzajem! Traktuję to jako spam i takie komentarze od razu zostają usunięte.