Maybelline Color Whisper, czyli poszeptujmy o kolorze nieco
16 listopada 2014 godz. 11:59
Produkty, które Wam dziś pokażę testuję już od dość dawna. Na blogach pewnie widziałyście recenzje ale ja mimo wszystko chciałabym Wam przedstawić swój punkt widzenia i przypomnieć o ich istnieniu bo w blogosferze ten temat nieco ucichł. Mowa tu o żelowych szminko-błyszczykach marki Maybelline Color Whisper.
Swojego czasu bardzo popularne były kosmetyki, które miały formułę szminki, natomiast na ustach dawały efekt błyszczyka. Przyznać muszę, że to dość praktyczny produkt i na co dzień chętnie po takowy sięgam, zwłaszcza jak rano w pośpiechu wykonuję makijaż do pracy.
W swoich zasobach mam sześć odcieni z tej serii i krótko opowiem o każdym z nich, ale jeszcze zanim przejdę do sedna, chciałabym tylko dodać, że pod względem właściwości pielęgnacyjnych, czy jeśli mowa o trwałości, wszystkie mają bardzo podobną, jeśli nie identyczną, charakterystykę. Nie wysuszają ust, wręcz je delikatnie nawilżają. Trzymają się całkiem nieźle (jak na tak delikatne produkty oczywiście), choć poprawki w ciągu dnia są koniecznością. Dają piękne, połyskujące wykończenie.
Paleta dostępnych kolorów jest całkiem spora i każdy na pewno znajdzie coś dla siebie. Do wyboru mamy czerwienie, beże czy nawet fiolety, także od standardu do skrajności.
Odcienie, które posiadam to kolejno: 120 PETAL REBEL, 150 FAINT FOR FUCHSIA, 210 OH LA LILAC, 440 ORANGE ATTITUDE, 620 BARE TO BE BOLD i 720 MOCHA MUSE. Ten ostatni to najświeższy nabytek, który kupiłam w trakcie trwania słynnej promocji w Rossmannie (aczkolwiek przyznać muszę, że oferta -40% jakoś bardziej mi odpowiada, ale nie ma co narzekać).
Na powyższym obrazku widzicie zbliżenie na sztyft. Ich kolejność jest analogiczna do wcześniejszej fotografii. Odcienie wyglądają uroczo, prawda? ;)
120 PETAL REBEL: Standardowy, jasnoróżowy kolor. Daje dość neutralne wykończenie, idealny na dzień do delikatnych makijaży, nie rzuca się szczególnie w oczy.
150 FAINT FOR FUCHSIA: Nieco bardziej intensywny róż. Na ustach jest bardziej wyrazisty niż wcześniej opisywany kolor. Dalej jednak idealny na dzień, ładnie podkreśla usta.
210 OH LA LILAC: Sama nie wiem co sądzić o tym kolorze. To blady fiolet, liliowy. Boję się takich kolorów bo mam wrażenie, że wyglądają co najmniej dziwnie (żeby nie powiedzieć strasznie lub tandetnie), wiem jednak, że na pewno znajdą się amatorzy na ten odcień bo sam w sobie jest ładny, choć na mnie nie wygląda najlepiej.
440 ORANGE ATTITUDE: Piękny koral, chyba najczęściej używany ze wszystkich sześciu odcieni, które posiadam. Ładnie podkreśla usta i ożywia cały look.
620 BARE TO BE BOLD: Tego typu odcienie nude zawsze omijałam szerokim łukiem bo miałam wrażenie, że wyglądam jak topielec. Ten produkt jednak pozytywnie mnie zaskoczył, wygląda na moich ustach całkiem przyzwoicie. Daje ładne, naturalne wykończenie.
720 MOCHA MUSE: Kolejny nude ale w nieco bardziej intensywnym kolorze. Podkreśla mój naturalny kolor ust, kolejny ulubieniec z całej kolekcji, bardzo go lubię. Idealny na co dzień.
Powyżej możecie zobaczyć jak opisywane szminki prezentują się na ustach. Co sądzicie? Który odcień najbardziej przypadł Wam do gustu? Jak podoba się Wam takie wykończenie? Wolicie klasyczne szminki lub błyszczyki, czy takie rozwiązanie pomiędzy?