Naturalnie piękna w obecności błota

14 lipca 2016 godz.

Oczyszczające, błotniste maseczki do twarzy na dobre zagościły w mojej pielęgnacji. Glinki wszelkiej maści są rewelacyjnym produktem, ale to, co mi w nich przeszkadzało to fakt, że bardzo mocno wysychały, tym samym ściągając moją skórę. Dodawałam oliwkę, psikałam twarz nawilżającymi tonikami i inne hocki-klocki. Efekt był dobry, ale przeszkadzał mi ten, choć minimalny, to jednak dodatkowy wysiłek. Lubię nałożyć na twarz maskę, a potem przez te kilkanaście minut położyć się czy spokojnie poczytać książkę bez natrętnych myśli o przesuszonej skórze! Nie mówiąc już o przygotowaniu takiego preparatu – babranie się w wodzie, niemetalowy sprzęt… Wszystko fajnie, ale czy nie lepszy byłby zwyczajny... gotowiec? I to jeszcze taki?


Bohaterem dzisiejszej notki będzie przepięknej urody Kremowa maska do twarzy polskiej marki Make Me Bio. Jeśli już jesteśmy przy wdziękach, to nie da się ukryć, że kosmetyk ten wygląda przecudownie i stojąc na sklepowej półce nigdy, przenigdy nie umknie uwadze żadnej kobiecie! Produkt zapakowany jest w słoik z grubego, ciemnego szkła, zakręcany czarną nakrętką. Dodatkowo naklejka z logo marki, naturalny sznurek i ulotka sprawiają ucieszą każdą eko-maniaczkę i nie tylko! Ja nie jestem wielką fanką naturalnych kosmetyków, ale takie opakowania robią na mnie wrażenie.

Słoik mieści w sobie 60 ml. W pierwszym momencie pomyślałam sobie, że to mało i wystarczy mi co najwyżej na pięć razy. Okazało się jednak, że byłam w błędzie, bo jest to produkt bardzo wydajny. Używałam go już wielokrotnie. Obstawiam, że podpina się pod niego również moja młodsza siostra.


Kosmetyk ma formę dość gęstej pasty w błotnistym kolorze (nic dziwnego, głównym składnikiem jest Błoto z Morza Martwego). Już niewielka jej ilość wystarczy aby pokryć całą powierzchnię twarzy.


Ale, ale…! Ja tu gadu-gadu o konsystencji, a póki co jeszcze słowem nie wspomniałam co to tak naprawdę jest. Otóż Kremowa maska od Make Me Bio to produkt przeznaczony do każdego rodzaju cery. Jest rekomendowany zwłaszcza po opalaniu. Jak już wspomniałam głównym składnikiem jest Błoto z Morza Martwego. Dodatkowo zawiera naturalne oleje – między innymi z pestek moreli, pestek słonecznika, czy ryżowy, które dodatkowo nawilżają skórę, ujędrniają, a także chronią przed promieniowaniem UV (olej ryżowy). Po więcej informacji na temat dobroczynnego działania maski zapraszam tutaj.

Głównym zadaniem produktu jest oczyszczenie i odżywienie skóry. Czy spełnia się w tej roli? Jak najbardziej. Nakładam równomierną warstwę kosmetyku, zostawiam na piętnaście minut, a następnie spłukuję ciepłą wodą. Taki zabieg wykonuję raz w tygodniu. W trakcie noszenia maski nie czuję uporczywego ściągnięcia ani pieczenia. Jedynie przyjemne odświeżenie. Nie trzeba jej dodatkowo nawilżać. W pewnym momencie miałam nawet wrażenie, że trochę chłodzi skórę. Bardzo miłe uczucie, zwłaszcza przy aktualnych upałach.


Po spłukaniu maski skóra twarzy jest miła w dotyku, a pory wyraźnie oczyszczone. Dodatkowo, w trakcie zmywania można zrobić sobie delikatny peeling, bo pasta zawiera nieco małych, czarnych drobinek, które bardzo delikatnie ścierają obumarły naskórek.

A jak z nawilżeniem? Mimo naprawdę bogatego w oleje składu, produkt nie nawilża mojej skóry. Oczywiście nie wysusza jej, ale użycie kremu to konieczność. W takim duecie sprawdza się najlepiej.


Kremowa maska od Make Me Bio jest produktem bardzo dobrym i godnym polecenia. Bardzo przypadła mi do gustu. A Wy jakie produkty marki polecacie? A może macie inne ulubione maski oczyszczające? Dajcie koniecznie znać.

0 komentarze

Proszę nie wklejać linków do sowich blogów, a także nie pytać czy poobserwujemy się nawzajem! Traktuję to jako spam i takie komentarze od razu zostają usunięte.

Polub na Facebooku

Zblogowani