Z zamiarem takiego manicure nosiłam się już od dłuższego czasu. Moje migdałki zrobiły się hiper-długie i powoli zaczęły mi przeszkadzać, choćby w pisaniu na klawiaturze. Poza tym były już dość zniszczone, więc bez zbędnych emocji, po prostu opiłowałam je na króciutkie kwadraty.
Produkty, które dziś Wam zaprezentuję też trochę naczekały się na swoją kolej. Lakier hybrydowy marki Pierre Rene w odcieniu nr 25 TWILIGHT BLUE kupiłam ponad rok temu w Drogerii Natura. Wydaje mi się, że marka od tego czasu nawet zmieniła odrobinę design buteleczki... 😉 Dodatkowo, użyłam matowego topu Matt Top marki Victoria Vynn, którego używałam do pojedynczych zdobień, ale nie na wszystkie paznokcie i w zasadzie jeszcze nie zdążyłam o nim wspomnieć.
Hybrydy od Pierre Rene nie są jakoś szczególnie znane w blogosferze. A przynajmniej ja ich nie widuję zbyt często. A to dziwne, bo należą raczej do tych tańszych i ich paleta barw jest całkiem interesująca. Do tego są łatwo dostępne (oczywiście w porównaniu do innych firm) - np. Drogerie Natura, Drogeria Lilaróż, Drogerie Jasmin i ogólnie prawie wszędzie tam, gdzie mamy szafę marki Pierre Rene.
Odcień, jaki wybrałam to 25 TWILIGHT BLUE - grafitowy granat, bardzo wyjątkowy. Na sezon jesienno-zimowy idealny. Wygląda bardzo elegancko.
Co do samej konsystencji, to mam pewne wątpliwości. Emalia jest dość rzadka i wodnista, i jak na taki kolor, nieco zbyt transparentna. Nakładanie może nie jest jakieś super trudne, aczkolwiek wymaga wprawy i cierpliwości. Przyznam, że nie spodziewałam się tego. Na niektóre paznokcie musiałam nałożyć nawet trzy warstwy emalii. Przy pastelach i mocno rozbielonych kolorach, to rozumiem, ale przy takim? No cóż... Być może to też kwestia tego, że produkt leżał rok w pudełku i tuż przed użyciem za słabo go wymieszałam? Ale wciąż, inne ciemne lakiery takich psikusów mi nie robiły.
Uważam jednak, że za sam kolor ten produkt jest wart zachodu i wysiłku przy aplikacji. Wygląda naprawdę pięknie i z klasą. Sprawdzi się zarówno na krótkiej, jak i na długiej płytce, do klasycznych, jak i do szalonych stylizacji.
Matowy top z Victoria Vynn to coś, co zakupiłam podczas pokazu marki we Wrocławiu w ubiegłym roku. Też swoje musiał odczekać. Zawsze miałam ochotę na matowe wykończenie wszystkich paznokci, ale jakoś za każdym razem sięgałam po błyszczący top. Teraz doszłam do wniosku, że czas na odmianę.
Co do samego topu, to muszę przyznać, że daje bardzo ładny, matowy, lekko satynowy efekt. Jego użycie jest identyczne jak w przypadku zwykłego topu z dyspersją. Na utwardzony kolor nakładamy produkt, potem do lampy UV (na 2 minuty) lub LED (na 30 sekund), wyciągamy, dajemy kilkanaście sekund na ostygnięcie i przecieramy cleanerem, a potem cieszymy się pięknym wykończeniem naszych pazurków 😊. Musimy jednak pamiętać aby dokładnie pokryć paznokcia. Samo użycie koloru również musi być dość precyzyjne, bo taki top uwypukla wszystkie niedoskonałości, paproszki, nierówną powierzchnię, itd. Takie uroki matów. Mam też wrażenie, że dużo łatwiej jest go porysować i nie jest aż tak trwały jak top błyszczący.
Dodatkowo, musicie wziąć pod uwagę, że top ma lekko mleczny kolor, co powoduje, że kolor, który macie pod spodem, zostaje delikatnie rozjaśniony. Mi to nie przeszkadza, aczkolwiek wiem, że mogą znaleźć się tacy, dla których nie będzie to akceptowalne. Wydaje mi się jednak, że każdy jeden matowy top ma takie właściwości. Dajcie proszę znać jakie Wy macie doświadczenie z innymi markami.
Jak już się nagadałam w związku z samymi produktami, to teraz czas na pokazanie ich w akcji na moich pazurkach!
Krótkie kwadraciki. Co myślicie?
Co myślicie o matowym wykończeniu paznokci? Lubicie taki efekt? A jeśli tak, to jaki kolor pod spodem preferujecie? Uważam, że równie pięknie wyglądałyby pastele i czerwienie wszelkiej maści. Muszę koniecznie poeksperymentować!
0 komentarze
Proszę nie wklejać linków do sowich blogów, a także nie pytać czy poobserwujemy się nawzajem! Traktuję to jako spam i takie komentarze od razu zostają usunięte.