O proporcji oczekiwań do rzeczywistości - tusz z Lavery

29 grudnia 2015 godz.

Moje rzęsy nie należą do tych wymagających, naprawdę. Z natury są długie i podwinięte, więc zazwyczaj wystarczał mi standardowy tusz, którego zadaniem było jedynie przyciemnienie włosków i delikatne ich utrwalenie. Jeśli dorwałam jakąś maskarę, która dawała jakiś dodatkowy efekt, to fajnie, aczkolwiek nigdy nie było to jakimś specjalnym wymaganiem.

Pod koniec listopada byłam na spotkaniu blogerek kosmetycznych we Wrocławiu (pozdrowienia dla wszystkich dziewczyn, które miałam okazję poznać lub spotkać po raz kolejny, i dla tych, które poznałam już wcześniej, ale ich nie poznałam - Kochane, będziecie bogate! ;)). Jednym z prezentów był tusz do rzęs marki Lavera Endless Definition Perfect BLACK (a do tego informacja: Volcanic Glam black with golden sparkles). Nawet nie wiecie jak się podjarałam, gdy wyczytałam na opakowaniu, że zawiera złote drobiny, jakież były moje nadzieje co do tego produktu!


Marka Lavera produkuje kosmetyki, które możemy zaliczyć do kategorii bio, organic itedeitepe... Ten tusz do takowych też należy. Biorąc pod uwagę aktualny trend, moja euforia wzrosła jeszcze bardziej. Pomyślałam sobie, że ten tusz musi być super. No bo jak mogłoby być inaczej? Czarny ze złotymi drobinami, bio, eko, a potem jeszcze otworzyłam i ujrzałam szczoteczkę...


Idealna! Długa, dość wąska, z normalnym syntetycznym włosiem (a nie jakieś silikonowe niewiadomoco) i do tego zawierająca bardzo cieniutkie włókienka, które mają przedłużyć rzęsy. No po prostu bajka!

Nakładam na rzęsy po raz pierwszy... WTF? Rzęsy posklejane, niczego konkretnego z nimi się nie stało, efekt taki sobie. No ale tak na co dzień, do makijażu no-makeup się nada, czemu nie. Poza tym... Dam mu szansę, jest nowy, świeży, otwarty po raz pierwszy od momentu wyjazdu z fabryki, nie ma co go skreślać. Golden sparkles obiecują, że będzie dobrze. Poszłam do pracy. Po całym dniu dziad się osypał. Wciąż tłumaczę go, że przecież jest nowy, że dam mu szansę...

No i tak co jakiś czas sobie do niego wracałam, wracałam i wracałam, i... Nic! I efekt jaki był, taki jest, pod powiekami osypane bez względu na to czy nałożę jedną, czy dwie warstwy.


Na powyższym zdjęciu widzicie jak wyglądają rzęsy zaraz po aplikacji jednej warstwy. Nic szczególnego - trochę je posklejał, przyczernił i tyle. Lepszy efekt można uzyskać tuszem za 10 zł. z Wibo czy z Bell. Na co dzień jeszcze ujdzie w tłumie, ale trwałość? Nie tego spodziewałam się po tym tuszu.

Sprawdziłam w Internecie jaka jest jego cena i jestem zaskoczona. W Polsce to ok. 50-60 zł. Nie znam się na składach tuszów do rzęs, ale nie jestem pewna czy ten produkt wart jest tych kilkudziesięciu złotych. Za tę cenę możemy kupić o wiele lepsze tusze z Max Factora czy L'Oreala.

A Wy co sądzicie o marce Lavera? Jakie macie doświadczenia z kosmetykami tej firmy? A może miałyście ten tusz i macie inną opinią? Koniecznie dajcie znać.

0 komentarze

Proszę nie wklejać linków do sowich blogów, a także nie pytać czy poobserwujemy się nawzajem! Traktuję to jako spam i takie komentarze od razu zostają usunięte.

Polub na Facebooku

Zblogowani